Kostucha zabiera spokój-wyostrza rysy, sumuje znaki. Nawet ksiądz franciszkanin patrzy inaczej-przygięty lekko do ziemi, jakby na jego sznurze się kołysał czas ostateczny.
Kiedyś, zanim Kostucha nakładała kredowobiałą maskę, palono gromnicę i rodzina odprowadzała szeptem na tamten świat, gdy koniec drżał na ustach.
Dziś woła się psychiatrę.
Och matko, och matko- niesie się po korytarzu hospicjum. Leciutkie takie, słabe.
Przysiadam obok i w oczach pani Teresy widzę Kostuchę pilnie śledzącą każdy mój ruch. Przymknięte oczy jak zgoda na koniec.
– Przyjdę następnym razem. Będzie dobrze-szepczę.
Mam wrażenie, że ja bardziej potrzebuję tego zapewnienia niż pani Teresa.
Uczę się śmierci coraz częściej.
Od dziś jestem tam logopedą na telefon.
2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesteś.To wystarczy.