wtorek, 18 października 2011

Konwenanse

Otworzyłam drzwi. Na progu stał On. W podniesionym kołnierzu płaszcza przyniósł kilka liści i dotyk szronu. Pachniał mrozem i niepodziewanym. Wpatrywałam się w niego zastanawiając się, co nowego przyniesie? Pies podbiegł do niego i obwąchał nogawki spodni, a potem cofnął się na swoje legowisko dając przyzwolenie na odwiedziny. Szerokim gestem zaprosiłam go do kuchni. Usiadł na krześle i bacznie mi się przyglądał jakby liczył zmarszczki.
- Wyglądasz nieszczególnie - wychrypiał jak ktoś, kto pali za dużo papierosów.
- Lubię te twoje komplementy - odpowiedziałam cicho, nalewając do żółtej filiżanki herbaty - Cukier?
- Nie, dziękuję. Ty też nie powinnaś - uśmiechnął się z przekąsem.
Wtorek nie bawił się w konwenanse.
- I idź umaluj oczy.
Bez słowa wstałam od stołu.

3 komentarze:

  1. Mój wpadł całkiem nieprzytomny przed dziesiątą rano. Widać, że się spieszył, bo nawet skarpetki miał nie od pary, jedną szarą, jedną czarną.
    Nie, żebym nie lubił gości, ale taki, który pada bezwładnie na krzesło w kuchni z infantylnym spojrzeniem i z gasnącym szeptem na ustach: - Kawy! - Nie działa na mnie budująco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Popatrz Słodka - słowa też potrafią zabijać, skuteczniej nawet niż broń :(

    OdpowiedzUsuń

Jesteś.To wystarczy.

I tak

 Znikam. Tylko czasem mi żal słów niezapisanych, uśmiechów niepochwyconych. A już za chwilę wielkanocne alleluja. Tymczasem okna straszą. A ...