Hospicjum to takie dziwne miejsce. Zawsze myślałam, że tam się umiera, ale tam też wraca się do życia.
Pan Z. spadł z rusztowania.48
lat. Uraz mózgu. Po leczeniu szpitalnym oddano go do hospicjum z
myślą, że tam umrze. Nie chodził, nie mówił... Stan jego określany był: "na dożycie". Gdyby nie upór jego
siostry żaden logopeda nie pojawiłby się w hospicjum. Po co logopeda
umierającemu? Ze śmiercią się nie rozmawia, pozwala się jej niemo
odprowadzać na drugą stronę.
Jednak siostra czuwała. Postawiła na baczność dyrekcję hospicjum i ta
zaczęła szukać logopedy. I tym sposobem tam się znalazłam. Właściwie to
był ciąg zdarzeń...
Miesiąc wcześniej, zanim poznałam Pana Z.,
zgłosiłam się do pracy w ośrodku jako wolontariusz. Chciałam zdobywać
doświadczenie w pracy z dorosłymi. Pewnego dnia zatrudniona na oddziale
neurologii
logopeda (człowiek z sercem na dłoni, który oddaje siebie pacjentom
bez reszty). poleciła mnie dyrektorce hospicjum. I tak poznałam Pana Z.
Na początku nieufny, z
pytaniem w oczach: czego ty kobieto chcesz? Ja tu jestem, by
umierać!, a potem coraz bardziej wracający do życia. Z wraku
człowieka
przykutego do łóżka stał się człowiekiem na wózku, a potem już wspierał
się na lasce i czekał w oknie, gdy wjeżdżałam na parking hospicjum.
Serce mi rosło - z każdym dniem było coraz lepiej. Może
niekoniecznie od razu lepiej z mową, ale Panu Z. wracała chęć do
życia. Coraz mniej klął na pielęgniarki (przekleństwa muszą być
najsilniej wdrukowane w
naszą pamięć, skoro one pierwsze zwykle pojawiają się, gdy mózg odmawia
posłuszeństwa), coraz częściej się uśmiechał. Proza życia dopada
nas niespodziewanie. 6 miesięcy to limit pobytu w hospicjum. Pan Z.
musiał je opuścić, jeszcze nie na tyle zdrowy, by radzić
sobie sam, lecz na tyle sprawny, by zwolnić miejsce. Siostra nie mogła
go wziąć do siebie. Załatwiła mu jakiś kolejny oddział szpitalny w
jego rodzinnym mieście. Już tutaj przed samym wyjściem Pan Z. nie
chciał
ćwiczyć. " Nie w głowie mi ćwiczenia", "A co Panu w głowie?
Życie-odpowiadał. Myślał ze wychodzi do domu, do swojego domu.Tak się
nie
stało. Jedno państwowe łóżko miał zamienić na drugie. Wracał Pan Z., z
początku naszej znajomości: zamknięty w sobie, niespokojny, smutny i
zły.
Ostatnio spotkałam jego siostrę. To ona powiedziała mi, że w szpitalu.
Pan Z. już nie mówi tylko klnie, nie chce współpracować, oddala się
od świata. "Czy pani wie? Ja się boję, że on zapomni to
wszystko, czego tu się nauczył?"
Wiem. Mam też nadzieję, że tak się nie zdarzy.
13.05.2010
Tamten czas staje mi przed oczami, gdy zagłębiam się w "Zorkownię" Agnieszki Kalugi. Kto nie zna, musi to szybko nadrobić. Autorka prowadzi też bloga, o tu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
I tak
Znikam. Tylko czasem mi żal słów niezapisanych, uśmiechów niepochwyconych. A już za chwilę wielkanocne alleluja. Tymczasem okna straszą. A ...
-
nijak jestem opasana słowem coraz trudniej lirycznieć
-
Dziś miałam dużo czasu. Czytałam tutaj. Uroczyście rezygnuję z uczestnictwa w Konkursie na Blog Roku. Jakie licho mnie podkusiło?
-
Anioł stróż wcale nie chodzi za tobą na palcach Szykuje miejsca na zatłoczonych parkingach W kieszeniach starych płaszczy garść monet ukryw...
:)
OdpowiedzUsuń